-
Notifications
You must be signed in to change notification settings - Fork 0
/
1.txt
40 lines (40 loc) · 11 KB
/
1.txt
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
Natychmiast ujrzał jej zdumione oczy, potem siebie samego w postawie klęczącej i - tak jak niegdyś, podczas deszczowej nocy na balkonie - niby ślimak dotknięty w różki, skurczył się i cofnął w głąb siebie samego.
Baron schylił głowę, jak gdyby się przyglądał swoim butom myślał o czymś. Gdzieś tam w toalecie cicho zaskrzypiały drzwi, a na dużej sali czyjeś kroki szybko zdążały w tę stronę. Baron ocknął się z zamyślenia - jego czarne, niespokojne oczy na krótko spoczęły na twarzy Romana.
Pikole, przebrani w czyste kaftany i fartuchy, zeszli już na dół. Ten i ów zajrzał na korytarz, uchylił drzwi do kawiarni i cofnął się, jak gdyby ujrzał tam coś niemiłego. Adaś zdołał ukraść pannom bufetowym kilkanaście talerzyków i zanieść je na swój kredensowy stolik. Bardzo go to cieszyło.
Z pokoju wyszła Paulina. Poprawiając sobie włosy rozejrzała się po korytarzu i majestatycznym krokiem oddaliła się do swojego mieszkania .
W chwili gdy Palmiak zapiał po raz pierwszy, Grela flirtował z dziewczętami w umywalni. Pragnąc się popisać odwagą, podszedł go ryczącego Palmiaka z zamiarem uspokojenia go, ale w tej samej chwili odskoczył od niego i runął na kredens.
Odwróciwszy się omal nie uderzył w brzuch starego Pancera. - O, przepraszam! - zawołał patrząc w jego przymrużone oczka. - Bartek! Przynieś tu panu słomkę do lemoniady, bo zapomniałem - czuł, że szczere przyznanie się do winy zjedna mu starego i odwrócił jego uwagę od gorszych rzeczy - tam przecież jeszcze cztery stoły... Stary oparł się o ścianę, jak gdyby zamierzał długo pozostać na tym rewirze.
Ktoś z tamtej strony przytrzymywał drzwi, bufetowiec Bujas mocował się z nimi, próbował to jednego, to drugiego skrzydła, wreszcie dostrzegłszy, że to pikolo Henek tak mocno je trzyma, pchnął z całej siły i wpadł na korytarz.
"Dosyć! Ani słowa więcej". - Złamał kartkę na pół i wraz z banknotem wsunął ją do koperty, zakleił i zaadresował: "Wny Pan Baron Humaniewski. Hotel Pacyfik w/m". Po czym bojaźliwie otwarł drzwi hotelowe. Hall o tej godzinie był pusty - jedynie portier, gruby, majestatyczny pan w brązowym uniformie ze złoconymi naszywkami, siedział w swej loży i pił czarną kawę, którą mu Roman przed kwadransem przyniósł.
Drugiego dnia, gdy się trochę oswoił z umywalnią, zaczął zwracać uwagę na półmiski znoszone przez pikolaków. Już wczoraj zauważył, że parobcy porywali łapczywie kawałki mięsa, więc miał wielką ochotę to samo robić: - No weź sobie - zachęciła go jedna z dziewcząt widząc jego odruch.
Tak trwało do godziny dwunastej, to jest do trzech ważnych i szybko po sobie następujących wydarzeń.
Podskórny uśmiech twarzy Fornalskiego wyciekł na wierzch. - No proszę - rzekł do starego rozkładając ręce i wtulając głowę między barki, jakby zgorszony beznadziejną głupotą Boryczki - wyraźnie słyszał, jak gość zamawiał Martella z trzema gwiazdkami...
Co pewien czas panny wymyślały takie wieloznaczne słowa i ruchy wzbudzające śmiech i mające na celu skrócenie skomplikowanych określeń: "jesteś pan ciężkomyślący" - w odniesieniu do Janika, lub: "jesteś pan nieprzytomny" - w odniesieniu do Kantary. Niedawno temu posługiwały się słówkami "był" i "biedny" - pierwsze wymawiano krótko, drugie z politowaniem i kiwaniem głowy.
Zdawał sobie jednak sprawę, że będzie mu trudno to zrobić, albowiem panowie z pta znali ceny potraw lepiej niż kelnerzy.
Tymczasem w bufecie panna Tola czyściła koszyki do chleba. Od czasu do czasu wycierała palce i sięgała do kieszeni fartucha, wyjmowała kruche ciastko, ugryzła je i znów chowała do kieszeni.
Tymczasem na dole zaczęło się kotłować. Do gabinetu restauracyjnego wpadło kilkanaście osób - spieszyło im się bardzo, żądali natychmiastowej obsługi. Grela zesunął stoły, Julka wysłał do bufetu po jarzębiak i masło, sam udał się po zimne zakąski. Okazało się, że wózek i wszystkie półmiski z rybami zabrano na trójkę do Teodora. Teodor nie pozwolił sobie ich odebrać.
Boryczko rozejrzał się szybko po rewirze - z zadowoleniem stwierdził, że wśród kilkunastu par oczu zwróconych w jego stronę nie było tych niebieskich - dyskretnie skryły się za teczką tygodnika.
"Zbój Madej" też coś wiedział. Z początku udawał, że się tym nie interesuje, zachowywał się wobec Romana tak jak zawsze: pociągał go za rękaw i powtarzał zamówienia lub prosił, by zechciał "rzucić okiem" na jego rewir. Ale raz, gdy się zeszli na rewirze i nic nie mieli do roboty, Robak pogłaskał swoją łysinę i zaczął namiętnie gryźć dolną wargę - znak, że ma coś ważnego do powiedzenia.
Chwila milczenia. Romek uniósł się na łokciu, zaczął nerwowo mrugać okiem, wreszcie rzekł: - Ja myślę, że więcej, bo widzi pan, z tym okiem coś nie w porządku.
Kierownik Stec wrócił z restauracji od Fornalskiego, sprawdził kasę, czy jest skręcona, schował kwity i zamknął szufladę. Przez chwilę myślał o czymś, wreszcie kiwnął głową, powiedział pannie Toli dobranoc i uśmiechając się sam do siebie, poszedł do garderoby po futro. Ubrawszy się, wstąpił do pokoju damskiego.
Ale budzik jest dobry, co? Ilem razy go rzucał na podłogę i nic..., trzyma się kupy. Dobra marka, Jaz.
I oto w tej chwili pociąg z Helą mknął przez zaśnieżone pola, a Roman szedł ostrożnie ulicą i unikał potrąceń, by nie uronić przedwcześnie ani odrobiny płynnej żałości, zapełniającej go aż po krtań i oczy.
Gdzieś tam na "Sybirze", niby pająk w sieci ukryty, świdruje kelnerów wzrok starego Pancera - czują go nawet ci, w drugim końcu kawiarni, za czwartą ścianą z cegły. Niechby się już wyniósł stąd, a zrobiłoby się dobrze jak po wyrwaniu chorego zęba.
Nie, "Kucyk" nie miał powodzenia wśród personelu, a najmniej u kelnerów. Jego motorkowo-pęcherzykowa ruchliwość i "cudeńka", jakie pokazywał przed gośćmi, budziły raczej wesołość niż podziw. Zrażony do kelnerów, zapędzał się do kuchni, ale tam znów gruby, wąsaty szef Balcer pokazywał mu kły: - Co pan tu chce, do rondli zaglądać i uczyć, jak sosy przyprawiać!?
Stary Pancer, z rękami w kieszeniach spodni, stał oparty o biurko. Krótkie nogi założone jedna na drugą, dolna warga wysunięta, oczka zmrużone i patrzące tak samo jak o godzinie dwunastej spośród kolorowych wstęg i baloników koło drzwi kuchennych.
Gdzieś tam w kłębach pary dojrzał i zapamiętał dziewczęcą twarz pomocnicy kawiarki, i znów oczy, tym razem bure, figlarne i wyłupiaste jak u wiewiórki. Czując, że mu gorąca fala zalewa policzki, niezgrabnie postawił szklankę na półce i nie widząc nic wycofał się na dużą salę. Szedł na oślep w kierunku swojego rewiru, szedł coraz wolniej, wreszcie potknął się o krzesło i stanął w miejscu.
Na korytarzu ozwały się czyjeś kroki - Henek podniósł wskazujący palec do góry: - Ty, ja cię proszę, Adamowi nie mów nic, ona prosiła... i w ogóle nikomu...
I znowu nic. Czarne, migotliwe oczy wpatrzyły się w Boryczkę, pyzata twarz i zadarty nos jakby napęczniały od krwi. "Smieszny jest ten baron i podobny do kogoś... aha, do parobka Wicka. A może to naprawdę Wicek, tylko przebrany i bogaty? E, nie, Wicek młodszy od niego." - Panie baronie, "London News" jest świeży - otwarł tytułową stronicą tygodnika.
O godzinie ósmej wszyscy kelnerzy i pikole byli już na korytarzu kuchennym... Palmiak podchmielony i wesoły wychylił głowę przez okno: - Panowie!!! - wrzasnął - bufet wydawać!
Henek opiekuńczo krążył w pobliżu. - Umiesz markować na kasie?
Henek rozejrzał się wokoło i pewny, że nikt nie patrzy, zaczął tupać o podłogę i krzyczeć chrapliwym głosem: - Psiakrew! Smarkacz! Bijesz! Na kasie! Nie pamiętasz! Co robisz! Psiakrew! Smarkacz!
Wszystko wydało mu się pozbawione tajemniczości, ograniczone czasem i przestrzenią, objęte umysłem i nieskomplikowane. Szedłby o zakład, że da radę obsłużyć wszystkie rewiry w kawiarni i jeszcze znajdzie trochę czasu na wypalenie papierosa. "Oni wszyscy są dzisiaj mętni - myślał patrząc na kierownika i kelnerów uwijających się po kawiarni jak mrówki w zburzonym mrowisku - przydałby się im jaki zastrzyk na uspokojenie".
Roman klęczał na posadzce i szukał pieniędzy, które mu podczas inkasowania wypadły z ręki. Chodził tak na raczkach po całym rewirze, zaglądał pod foteliki i kanapy, ściereczka zwisała mu z kieszeni, włosy opadły na czoło - musiał je co chwila zarzucać w tył.
On jest teraz na mnie zły, bo myśli, że ja mu to naumyślnie zrobiłem. Jakże bym ja śmiał...
Około jedenastej śniadania się kończyły, zamawiano czarne kawy, herbaty i kapucyny. "Sybir" ział pustką - Wieliński i Bandera patrzyli przez okno na ulicę i wzrokiem odprowadzali przechodniów lub gapili się na gzymsy przyprószone śniegiem i ołowiany skrawek nieba, zabudowany kominami przyległych kamienic i zasiekami anten radiowych, sterczących wichrowato jak drewniane krzyże na starym cmentarzu .
Roman dźwignął nowy ładunek podwieczorków i ruszył na salę. Tuż przed nim szedł Kantara - trzymał w rękach tak dużo tacek, że aby zrównoważyć ich ciężar, przechylił się w tył i łokieć oparł na brzuchu. Chcąc go pośpieszyć Roman krzyknął mu nad uchem: "prędzej!" - Kantara obejrzał się.
Nikt się na to nie odezwał - Bandera zna się na tym lepiej od innych. Kiedyś powiedział tak: "I cóż z tego, że ci wszyscy filozofowie grzebią w książkach i tak dużo myślą? Co dokonali? Nic. A najzabawniejsze to, że zawsze wracają tam, skąd wyszli".
Wieczorami spacerował wzdłuż kawiarni i zaglądał w okna pod firanki. Do interesu przychodził o szóstej rano, stawał w garderobie kawiarnianej, wyjmował zegarek i notes i zapisywał tych, którzy się spóźniali - już pierwszego dnia trafikantce i paru kelnerom nałożył grzywny po pięć złotych na cele dobroczynne.
Mimo to Roman zbliżył się do stołu, oparł się o czyjeś krzesło i płaczliwym głosem zapytał: - Jaśnie pan redaktor życzył sobie "Kuriera"? Niech mi jaśnie pan wierzy, że nie ma ani jednego, wszystkie są zajęte, jak Boga kocham, że zajęte.
Istotnie, w damskim pokoju aż syczało. Roman wpadł na swój rewir jak w nagalwanizowane pole. Ze wszech stron wołano płacić, trzymane w palcach banknoty powiewały w powietrzu, monety rzucane na marmur wpadały w kołujący, jednostajnie przyspieszony ruch lub toczyły się na brzeg stołu i tam, przytrzymane gwałtownym skokiem ręki, wydawały krótki fałszywy dźwięk .
"Zostawiłam płaszcz przy piecu, żeby wysechł, i cały przód się przyżelił. Nie gniewaj się, bardzo cię proszę, przyślij mi dwadzieścia złotych, ja ci je oddam po pierwszym". Posłał jej dwadzieścia złotych, ale to go tak rozgoryczyło, że w tym samym dniu zapłacił czynsz, podatek i składki miesięczne do Związku, praczce dał zaległe piętnaście złotych i krawcowi spłacił dwie ostatnie raty za ubranie.